X Finał PCM 2020 oczami zawodnika – Dzierżno Duże

Udostępnij
Facebooktwitterpinterestlinkedin

 

 

 

Krąży wiele mitów na temat zawodów rozgrywanych na dużych, zaporowych zbiornikach. Jedną z większych imprez organizowanych w naszym kraju jest z pewnością PCM. Duża woda, dużo możliwości, wielu zawodników, tyle samo taktyk i nadziei. Jak to wygląda z perspektywy zawodnika? Zapraszam do lektury.

 

 

 

 

Zawody z cyklu Polish Carp Masters organizowane przez PFWK w roku 2020 odbyły się w późniejszym okresie niż zwykle. Imprezę przesunięto prawie o miesiąc wybierając początek października jako datę tegorocznej rywalizacji. Tym razem zbiornik nad którym rozegrane zostały zawody to Dzierżno Duże. Akwen zaporowy o powierzchni około 600 ha, okazał się dobrym wyborem na tego typu imprezę. Pozwala on na ulokowanie bez większych problemów ponad 50 ekip na bardzo długiej linii brzegowej. Pływa tam duża populacja karpi i niestety jeszcze większa leszczy, o czym mogli się przekonać zawodnicy w trakcie trwania rywalizacji. Jezioro to należy do PZW i posiada status „No Kill”, co przy tak dużym areale tafli wody, jest ono perełką nie tylko w skali regionu, ale i kraju.

 

 

 

 

Warunki pogodowe przed imprezą spowodowały, iż już na samym początku wielu zawodników zadawało sobie jedno, istotne pytanie – czy po losowaniu dojedzie się bezpiecznie na stanowisko? W późniejszym okresie okazało się, iż prawie wszyscy uczestnicy dotarli na miejsce cało i zdrowo. Jedni wcześniej, inni później, ale wieczorne sondowanie łowiska odbywało się już na całej wodzie w strugach ulewnego deszczu, co też było dodatkowym smaczkiem tej imprezy.

 

 

 

 

Nasz team Invadera w tym roku reprezentowały 3 ekipy, z których po losowaniu stanowisk tylko jedna była zadowolona. Drużyna ta wylosowała stanowisko przeprawowe z urozmaiconą linią brzegową i ciekawą strukturą dna. Nam, jak i jeszcze jednej ekipie przypadła płytka zatoka z wpływającą do niej rzeczką Kłodnicą. Na PCM jechaliśmy jednym, większym samochodem, więc najpierw rozpakowaliśmy drużynę do przeprawy, a następnie udaliśmy się przez labirynt ścieżek leśnych, pokrytych błotem i wielkimi kałużami na swoje stanowisko po przeciwnej stronie zbiornika. Stanowisko, które akurat nam przypadło do łowienia na skraju zatoki, w najgłębszym miejscu w odległości ponad 300 m od brzegu miało zaledwie 1 metr głębokości. Nie napawało to optymizmem na jesienne łowienie. Szybki wywiad środowiskowy z miejscowymi wędkarzami potwierdzał nasze obawy, iż to miejsce jest dobre, ale tylko wiosną. Po takich informacjach duch walki w drużynie podupadł, jednak ja wciąż byłem nastawiony optymistycznie. Po prostu podobała mi się woda, śliczne okoliczności przyrody i prognoza pogody na następne dni. Zdawałem sobie jednak sprawę, iż raczej będziemy walczyć o miejsce w sektorze, niż na podium. Jako, że nadzieja umiera ostatnia, przystąpiliśmy szybko do rozbijania obozowiska, sondowania wody i ulokowania zestawów. Ostatnie dwie wędki wywoziliśmy już w ciemnościach, nie mając nadziei na cokolwiek spektakularnego pierwszej nocy.

Po porannych wynikach w tabeli nasze przypuszczenia potwierdzały, iż chaos i bałagan na całej wodzie pierwszego dnia spowodował, że ryby pochowały się w bezpiecznej strefie i tylko pojedyncze i niewielkie karpie zechciały zapozować do zdjęć pierwszego poranka zawodów. Po dostarczeniu kalorii obfitym śniadaniem i wyspaniu się w wygodnych karpiowych leżach, przystąpiliśmy do precyzyjnych typowań miejscówek oraz odpowiednim ich przygotowywaniu do karpiowej wizyty.

 

 

 

 

Przed zawodami oglądaliśmy dużo filmów z tej wody i rozmawialiśmy z karpiarzami, którzy mieli sposobność łowić na tym zbiorniku. Przygotowując spożywkę na ten okres, stworzyliśmy hybrydę proteinowej kulki, która zawierała trzy najczęściej wymieniane składniki używane na tej wodzie. Mianowicie były to: kukurydza, ostre przyprawy oraz Kiełż. Nasza zanętowa kula była tak ostra, iż wykręcała nie tylko języki, ale przede wszystkim miała trzymać stada leszczy z dala od naszych miejscówek. Oczywiście oprócz tej jednej, specjalnej kuli, mieliśmy jeszcze kilka naszych niezawodnych zapachów w wiaderkach i tylko odpowiednia ich proporcja i wytypowanie miejsc dawały nadzieję na walkę podczas tych zawodów. Taktyka była zgodna i chyba u wszystkich jednakowa na tę porę roku. Nęcenie punktowe, niezbyt obfite za to bardzo intensywnie dopalone zapachem.

 

 

 

 

Po złowieniu dwóch leszczy za dnia, nie mieliśmy większych nadziei na cokolwiek, szczególnie iż nasz sektor jako jedyny pozostawał po pierwszej dobie bez ryby. Jednakże pogoda i wiejący mocny wiatr w stronę naszej zatoki napawał optymizmem na odmianę losu. Na noc zastosowaliśmy pojedyncze, większe kule tonące na dłuższym włosie, aby zneutralizować brania leszczy do minimum. Dwie wędki wywieźliśmy daleko od brzegu na najgłębsze, znalezione przez nas miejsca, czyli głębokość 1 metr, a pozostałe dwie, szukały ryby bliżej, w pasie trzcin na jeszcze płytszej wodzie. Po pracowitym dniu i uczuciu spełnienia dobrze wykonanej pracy zaczęliśmy powoli kłaść się spać. Około godziny 22-giej świszczący dźwięk sygnalizatora (tym razem nie były to pojedyncze piki leszczowe) podrywa nas na równe nogi. Szybkie zacięcie, ubranie się w kapoki i po chwili dwóch z nas wypłynęło na otwartą wodę powalczyć z karpiem w ciemnościach.

 

 

 

 

Na brzegu minuta mija dłużej niż 60 sekund, więc oczekiwanie na przypłynięcie ekipy dłużyło się niemiłosiernie. Na szczęście po jakimś czasie przypływają koledzy z pierwszym, pięknym pełnołuskim karpiem o wadze 14 kg. Radość i poczucie dobrze wykonanej pracy za dnia wpompowało w nas dużą dawkę adrenaliny i po chwili wypływaliśmy już z nowym zestawem w to samo miejsce. Około 2-giej w nocy pojedyncze piki na drugiej z wywiezionych dalej wędek sygnalizują, iż coś niewielkiego się uwiesiło na włosie. Wychodzę z namiotu i widzę, że hanger leży na ziemi. Podkręcając szpulę do pozycji „ready” zauważam nieśmiałe i wolne podciągniecie sygnalizatora do góry, który przykleił się do blanku wędki. Zacinam i czuję „coś” na wędce. Wołam kolegów aby wyszli z namiotów i rozpoczęli akcje wypływania. Entuzjazmu jakoś nie widać na ich twarzach, ponieważ nie jestem w stanie określić tego „coś” na końcu zestawu. Jakoś nic tam nie walczy, ale jednak wypłynąć trzeba. Ubieramy się niespiesznie i wypływamy w czarną toń wody. Zwijam linkę główną i niestety nie czuje żadnej ryby, lecz kierunek który wskazuje szczytówka jest odmienny od tego w którym położyliśmy zestaw. „Leszcz by tak nie przeciągnął zestawu” – myślę sobie. Gdy podpływamy w miejsce w którym była zanurzona plecionka w wodzie wyczuwam twardy i tępy zaczep. Próbuje wyszarpać linkę ręką, lecz niestety nie ma żadnej reakcji na moje ruchy. Dochodzi do mnie, że będziemy musieli pogodzić się ze stratą zestawu. „Ręczne” uwalnianie haka przejmuje mój kolega z drużyny i po kilku sekundach krzyczy – „Dawaj podbierak, jest karp”. Zauważyłem kątem oka, iż mamy kolejnego pełnołuskiego przy pontonie i szybkim ruchem sztycy wpakowałem go do siatki, zanim rozpoczął swoje szaleństwa. Po drugiej nocy rywalizacji, nasz bilans wynosił dwa karpie do klasyfikacji, gdzie liczyły się 3 największe ryby. Na ten czas dawało nam to 2 miejsce w generalce.

 

 

 

 

Po ogłoszeniu wyników okazało się, iż karpie napłynęły w zatokę z wiatrem, dokładnie jak się tego spodziewaliśmy. Cztery zespoły stacjonujące w naszej strefie zgłosiły ryby do wagi. Nas samych cieszyła i mocno zmotywowała ta noc. Po ważeniu i śniadaniu wypłynęliśmy nad wodę decydując, że położymy wszystkie zestawy na dalszych miejscówkach, licząc na powtórzenie tego co właśnie się wydarzyło. Jak pomyśleliśmy, tak uczyniliśmy, nie pozbywając się problemów za dnia, czyli leszczy. Nie mieliśmy ich co prawda zbyt wiele w łowisku, ale te pojedyncze potrafiły namieszać, poplątać i spowodować, iż straciliśmy kilkaset metrów plecionki i silnik. Największy z leszczy, który dokonał spustoszenia zarówno w naszych jak i sąsiadów miejscówkach, ważył 5,5 kg więc było co dźwigać.

 

 

 

 

Niestety zmiana pogody, bardzo zimna noc, spowodowała iż w naszej płytkiej zatoce nic się nie wydarzyło. W sektorze zostaliśmy przegonieni przez stanowisko nr 25, które było ulokowane już w znacznej odległości od tej płytkiej wody i miało całe spektrum różnych głębokości i przeszkód podwodnych do obłowienia. Przekładało się to na wyniki zarówno w nocy jak i za dnia.

Nieuchronnie zbliżała się ostatnia noc zawodów i należało coś zmienić w swojej strategii. Zaryzykować bardziej radykalne rozwiązania. Tylko co tu ryzykować jak ma się głębokości od 0,5 do 1 metra i wysypisko śmieci na mulistym dnie? Miejscowy kolega z którym byłem w kontakcie przesłał mi za dnia zdjęcia artykułu ze Świata Karpia o Dzierżnie Dużym z roku 2016, w którym to opisywany był sposób łowienia właśnie w tym miejscu, które zajmowaliśmy. „Ryzyk – fizyk” – , pomyślałem. Postanowiliśmy położyć jeden zestaw blisko wejścia rzeczki do zatoki na głębokości 0,7 m. Pojedyncza kulka squidowa, dłuższy włos i trochę karmy w miejscówce. Teraz należy tylko czekać i wierzyć, że instynkt nas nie zawiedzie i tym razem. Około godziny 3-ej pojedyncze piki właśnie z tej wędki budzą mnie ze snu. Nauczony doświadczeniem, iż na tej wodzie, a szczególnie przy tym śmietnisku na dnie zatoki nie można lekceważyć żadnego sygnału na hangerze, zacinam i postanawiamy wypłynąć. Niestety tym razem po wyplątaniu zestawu z zaczepu, którą okazała się stara opona, na końcu kija nie ma nic poza naszą proteinową kulą. Postanawiamy zirytowani położyć ten sam zestaw w to samo miejsce, bez zanęty i wracać do namiotów. Mija niecałe pół godziny, kiedy centralka zaczyna wyć przeciągłym dźwiękiem. Szybko zakładam wodery, wbiegam do wody, zacinam i tym razem czuje karpia na końcu zestawu. Koledzy są już w pontonie i przekazuje im wędkę, aby dokończyli dzieła na otwartej wodzie. Po dłuższej chwili, walce z zaczepami i silnym karpiem, mamy na macie trzecią do kompletu rybę.

 

 

 

 

Poranne ważenie wskazuje, iż suma kilogramów pozwala nam myśleć realnie o miejscu w pierwszej piątce turnieju i zwycięstwie w sektorze, pod warunkiem iż naszym głównym rywalom nie przybyło po nocy żadnych kilogramów w tabeli. Od liczenia na innych, zawsze wolę twarde wyniki na swojej karcie zawodniczej. Niestety z tej zatoki na której gościliśmy wypracowaliśmy tylko i aż trzy brania, które zakończyły się sukcesem. Płycizna, oraz tony małogabarytowych śmieci na dnie, nie dawały rybom wystarczającego schronienia za dnia i mogliśmy liczyć  tylko na „nocnych emigrantów” z głębszej wody. Nasza kolejna ekipa ulokowana naprzeciwko nas w tej samej zatoce, wypracowała jedno, karpiowe branie i wykazała 100 % skuteczności, wykorzystując ciepłą nockę z korzystnym wiatrem. Niestety nie udało się im nic więcej dołowić.

 

 

 

 

Drużyna z sektora przeprawowego walczyła dzielnie całą dobę przez kilka dni, łowiąc ze swojej miejscówki wiele karpi. Niestety nie były tak duże, aby pozwoliły im te sumaryczne kilogramy wspiąć się na podium. Ostatecznie zajęli 8 miejsce w generalce i 2 w sektorze. Co jak na debiut na tego typu imprezie i tej wodzie jest dużym sukcesem.

 

 

 

 

Dla nas końcowy wynik okazał się także dobry, lecz pozostawiał dużą dozę niedosytu. Zajęliśmy w ogólnej klasyfikacji 6 miejsce z minimalnymi stratami do podium, oraz 1 miejsce w swoim sektorze. Okazało się, iż stanowisko nr 25 dołowiło kilka ładnych kilogramów ostatniej nocy, co w rezultacie pozwoliło im wskoczyć na 3 miejsce na podium. Gdyby nie ten jeden ruch, nasze oba zespoły mogłyby się cieszyć z wygranych sektorów. Jednakże złota zasada jest taka, iż jeśli chcesz coś osiągnąć i na coś liczyć, to licz na siebie.

 

 

 

 

Oprawa zakończenia zawodów była bardzo wyniosła i jak na tej rangi imprezę przebiegła po mistrzowsku. Nasza radość z pokonania własnych słabości, wydarcia takiej dużej wodzie kompletu ryb była nie do opisania. Wszyscy szczęśliwi wracaliśmy do domu, aczkolwiek z małą nutą niedosytu.

 

 

 

 

Podsumowując same zawody, należy zwrócić uwagę, iż przy tak późnej porze ich rozgrywania i takim obszarze wody do obłowienia, jest to zbiornik bardzo sprzyjający organizacji tego typu imprez.   

Z całego serca polecamy każdemu wyjazd i sprawdzenie swoich umiejętności właśnie na tej wodzie. Duża obfitość naturalnego pokarmu, zróżnicowanie głębokości i struktury dna wymuszają na karpiarzach zastosowania różnych technik połowu i uruchomienia nabytej latami wiedzy i doświadczenia. Przebijanie się przez wielkie leszcze, aby dobrać się do tych upragnionych karpi jest tym dodatkowym smaczkiem, którym ta woda uraczy  każdego gościa.

 

– Paweł K.

 

 

 

 

 

  • w artykule wykorzystano zdjęcia z portalu Carpassion

 

 

 

 

 

 

Obserwuj nas
Facebookpinterestinstagram