Pomysł wyjazdu na łowisko Krzekotowo pojawił się spontanicznie. Zadzwonił do mnie kolega Artur, z propozycją posiedzenia nad wodą i zajęcia domku, który jest tam do dyspozycji gości. Znajdują się w nim trzy sypialnie więc na upartego może tam spać 6 osób, ale lepiej traktować to jako komfortową trójkę :).
Ruszyliśmy w piątek, w prima aprilis i wczesnym popołudniem byliśmy na miejscu. Z Poznania to odległość około 100 km (w kierunku na Toruń), czyli czas dojazdu zajmuje ok 1,5 h, ale trasa jest przyzwoita i jedzie się nią płynnie.
Na miejscu zajęliśmy stanowiska blisko domku i po wywiezieniu eksperymentalnych zestawów (każdy inny), rozpoczęliśmy integrację w „domowym zaciszu” przy grillu. Jechaliśmy tam z nastawieniem spędzenia mile czasu, lecz także z nadziejami na usłyszenie chociaż jednego piknięcia. I nie zawiedliśmy się. Pierwsze branie około 21-wszej ma Krystian. Będąc na fali „łódki Bols” zacina i na Attyle (połówka tonącej, połówka popupa) wyciąga ładnego karpia pełnołuskiego w okolicach 5 kg.
Zapowiada się nieźle, zważywszy że minęły dopiero jakieś 2-3 godziny od wywiezienia pierwszych zestawów. Po umieszczeniu ryby w worku, wróciliśmy z powrotem do biesiadowania, zwłaszcza, że dołączył do nas jeszcze jeden kolega z Bydgoszczy – Gniewko. I tak sobie siedząc, jedząc i pijąc oraz żywo dyskutując, nie usłyszelibyśmy następnego brania, które dosłownie mimochodem zauważył Krystian udający się akurat po coś do namiotu. Zauważył i zaciął ładnego karpia o wadze 9 kg, na jak się okazało killerski zestaw – haczykowy Kaligula z pop upem Draculi. Następny karp wylądował w worku i impreza nabrała rozmachu.
Krystian w międzyczasie nawiązał bliższe znajomości z tubylcami, pozostali poszli wcześniej spać, tylko po to, żeby zaraz wstawać i znowu się integrować 🙂 I tak mijały minuty, zmieniając się w godziny. Kiedy w końcu wszyscy poszliśmy spać i dopiero co zasnąłem, obudził mnie sygnał centralki wołającej o zacięcie. Nie mogłem przecież odmówić temu wezwaniu i zaciąłem ładnego, pięciokilogramowego karpika na duet Kaligula plus Dracula 🙂
Nazajutrz cały dzień męczył mnie ból głowy- znak, że poprzedni wieczór należał do udanych. Reszta towarzystwa również nosiła ślady mniejszego, bądź większego zużycia :). W nocy temperatura spadła do -5 St., ale wtedy jakoś tego nie czuliśmy. Dopiero nad ranem zauważyliśmy jak wszystko było pomarznięte i oszronione.
Cały dzień minął nam na rozmowach, jedzeniu, piciu i wypoczynku. Niestety urok tego łowiska jest taki, że w ciągu dnia na branie średnio można liczyć. Ja miałem lekki wyjazd na Montezumę, lecz niestety z zacięciem było gorzej i nie udało się nic włożyć do podbieraka.
Niezrażeni dziennym spokojem na wodzie, przewieźliśmy zestawy przed nocą jeszcze raz i postanowiliśmy rozegrać kilka partyjek w karty. Niestety intensywność poprzedniej sprawiła, że już przed 24-tą zasnęliśmy snem mocnym, lecz czujnym. I właśnie ten czujny sen został przerwany około 2-giej przez wyjącą centralkę. Wybiegam na zewnątrz, podbiegam do wędki, chwytam ją, ale jak się okazało nie tę na którą było branie. Na szczęście Krystian, który spał w namiocie blisko stanowiska, okazał przytomność umysłu i już był przy tripodzie, wręczając mi odpowiednią wędkę, na której uwiesił się 6,5 kg karp na znowu niezawodną parkę Kaligulę i Draculę 🙂
Rankiem czekała nas sesja zdjęciowa, szybkie pakowanie i powrót do domu.
Podsumowując: szybki wypad na małą wodę, z fajnymi ludźmi, zawsze musi być udany, bez względu na ilość i wielkość złowionych ryb.
– Paweł
Obserwuj nas