W lipcową sobotę Krystian odwiedził mnie niespodziewanie i namówił na szybki wypad na pobliską żwirownię na amury. Po ostatnim nieudanym wyjściu (złowiliśmy wtedy po jednym karpiku) byłem głodny zobaczenia w akcji chociaż jednej większej ryby. Pożyczyłem Krystianowi zdalnie sterowaną łódkę wraz z obietnicą dołączenia do niego późnym wieczorem . Około 19-tej otrzymałem alarmujący telefon, że znowu coś z łódką nie tak i że mam się stawić nad wodą. Jadąc wyobrażałem sobie różne scenariusze, bo akurat ta właśnie łódka dała nam w przeszłości nieźle popalić. Na szczęście na miejscu okazało się, że spalił się tylko bezpiecznik (łatwy do wymiany), oraz zacina się włącznik nawigacji, z którym jakoś się uporaliśmy. Krystian od razu przystąpił do sondowania łowiska i wywożenia zestawów, a ja pospiesznie uzbrajałem swoje wędki. Później nastąpiła moja kolej na wywózkę i przy ustawianiu wolnego biegu zauważyłem, że nie przełożyłem żyłki przez pierwszą przelotkę więc wściekły zwijałem „perfekcyjnie wywieziony” zestaw i ponownie uzbrajałem wędkę, łódkę, aż w końcu wszystko znalazło się w wodzie. Do łódki wsypaliśmy pellet truskawkowo-rybny, kukurydziany i drobny o smaku samej ryby. Na włosy powędrowały kolejno pojedyncze kulki 20 mm: Caryca i bałwanek z kukurydzy u Krystiana, a u mnie kolejno Attyla i Barbarossa.
Po tych manewrach ze „sprzętem łowiącym” nadszedł czas na rozkładanie obozowiska i kolację. W międzyczasie odwiedził nas kolega Michał ze stanowiska obok, oraz ojciec Krystiana z którym posiedzieliśmy dłużej i pogawędziliśmy o aktualnych „trendach” wody nad którą się znajdowaliśmy. Kiedy się ściemniło, do naszego kółka dyskusyjnego postanowił dołączyć przedstawiciel firmy FOX z pobliskiego lasu i poczęstować się niedokończoną pizzą 🙂
Zdecydowanie mu posmakowało, bo długo zwlekał z odejściem.
W końcu udaliśmy się do namiotu na spoczynek.
Grubo po północy, Krystian ma branie na prawej wędce z pojedynczą kulką 20 mm Carycy na włosie. Niestety reakcja na amurowe branie była zbyt późna i ryba wygrała tym razem. Nie zrażając się tym, założyliśmy ponownie różany smak i powoli zaczęliśmy uzupełniać łódkę zanętą. W międzyczasie zauważyłem ustawienie włosa na haku Krystiana i nic nie mówiąc przesunąłem pozycjoner trochę do góry dając kulce większą swobodę pracy (tak sobie to tłumaczę 🙂 ). Krystian w przeciwieństwie do mnie przekonany jest do używania krótszych włosów – a’la amurowe zestawy i dodatkowo zaopatrzone w kontrolny pozycjoner na grocie haka. Taki oto zestaw został wywieziony na skraj wysondowanego wcześniej zagłębienia i położyliśmy się ponownie spać.
Bladym świtem budzi nas sygnał sygnalizatora Krystiana znowu z tą samą przynętą. Tym razem reakcja jest na tyle szybka, że ja mogę skoncentrować się na rozkładaniu podbieraka, a Krystian na holu ryby. Zastanowiło mnie tylko, w jaki sposób Krystian wyskoczył z namiotu przez taki mały otwór, gdyż ja wychodząc za nim musiałem otwierać zamek wejściowy prawie w całości?
Szybki hol do brzegu skutkuje podebraniem pięknego amura, choć nie obyło się bez małych problemów. Ryba prędzej dotarła do brzegu niż ja rozłożyłem podbierak. Na tę okoliczność wplątała się w inny zestaw, oraz wypięła z haka będąc jeszcze w wodzie. Mieliśmy naprawdę dużo szczęścia, że udało nam się ją wyjąć i sfotografować. Kiedy ja zająłem się uzdrawianiem ryby, Krystian ponownie wywiózł zestaw w to samo miejsce z Carycą na włosie, ale tym razem sam przesunął pozycjoner w miejsce, o którym mu powiedziałem już po złowionej przez niego rybie. Kiedy przystępowaliśmy do sesji fotograficznej nagły wyjazd żyłki na prawej wędce dał znać, iż znowu jest branie. Szybkie zacięcie i tym razem coś większego siedzi na haku. Wszedłem do wody prawie po tyłek, i czekam na amura. Ze stanowiska obok dołączył do nas Michał i z niedowierzaniem przyglądał się naszym poczynaniom 🙂
Krystian doholował amura do podbieraka, lecz ten uderzył w siatkę i zrobił szybki wyjazd w głąb wody. Następne podebranie było już udane, chociaż ostatnia próba ucieczki ryby skończyłaby się dla mnie nurkiem do wody, lecz na szczęście utrzymałem równowagę. Nie da się ukryć, ze są to waleczne i silne ryby do samego końca holu.
Wykorzystując aparat Michała (nasze power banki i telefony akurat się rozładowały), zrobiliśmy sesję zdjęciową dwóm złowionym rybkom, ważącym kolejno 6 kg i 10,5 kg.
Budujące i zadowalające jest to, że oba amury wzięły na tonącą dużą kulkę naszej produkcji – Carycę o smaku róży, co na tej wodze jest rzadkością. Królują bowiem tam rozmiary kulek zdecydowanie mniejsze, oraz kolory jasne, a w decydującej mierze fluo pop-upy. Jak widać po naszej przygodzie od sztywnych reguł są też i miejsca na takie pachnące wyjątki jak nasza Caryca, która do swoich wdzięków przekonała niejednego 🙂
Po sesji fotograficznej obie ryby trafiły w dobrej kondycji do wody i ochlapały demonstracyjnie Krystiana na pożegnanie…
Ponowne wywiezienie zestawu nie dało już Krystianowi brania, lecz na mojej wędce był wyjazd żyłki połączony ze spóźnionym zacięciem i niestety zabrakło zdobyczy. Branie nastąpiło na tonącą kulkę Attyla – truskawka/ryba. Barbarossa, którego wywieźliśmy w mocno zarośnięte rejony tym razem nie odniósł sukcesu.
Zadowolony z takiej fajnie nieprzespanej nocy, byłem już spakowany o 8 rano i gotowy do powrotu do domu. Wracając pomyślałem, że po raz kolejny nasze kulki dały radę, nawet podczas krótkiej kilkugodzinnej zasiadki.
– Paweł
Obserwuj nas