Łódka zdalnie sterowana, którą ze sobą zabrałem okazała się niewypałem, gdyż baterie rozładowały się po pierwszej wywózce (recenzja pojawi się wkrótce na stronie) i musiałem znaleźć dla niej miejsce w namiocie, w którym robiło się coraz ciaśniej. Pamiętając z poprzedniego sezonu miejsca żerowania ryb założyłem na zestawy odpowiednio smaki: Napoleon (ser cheddar) , Dracula (orzech tygrysi/czosnek), Kaligula (squid) i wykonałem rzuty na jeden azymut na odległość około 60-70 m od brzegu. Do wody powędrowały pojedyncze kulki 20 mm na długim włosie, aby wysondować obecność ryb. Później donęciłem kilogramem mieszanki naszych smaków z kobry aby zwabić ryby w obszar łowiska. Korzystając z chwili wytchnienia dokończyłem urządzanie wnętrza namiotu, w którym miałem spędzić przecież kilka następnych dni i rozpocząłem przygotowania do kolacji . Niestety, albo stety o 20.30 usłyszałem sygnalizator wyjący na pełnym gazie, a żyłka coraz szybciej wysnuwała się z kołowrotka. Zacięcie i ryba siedzi – „Napoleon pierwszy pobudził rybki” – myślę sobie i zaraz nerwowo rozglądam się wkoło gdzie położyłem podbierak, bo zgodnie z tradycją nie rozkładam go przed wyholowaniem pierwszej ryby. Trzymając rybę wciąż na zestawie, rozłożyłem podbierak i zacząłem już holować karpia na brzeg, kiedy drugi sygnalizator z Draculą na włosie zaczął tak samo jak pierwszy wyć do zacięcia. Zostawiłem rybę w podbieraku zanurzoną w wodzie i podbiegłem do drugiej wędki aby zaciąć. Poderwanie zestawu i ryba siedzi. – „Ale jaja” – myślę sobie i zastanawiam się jak podebrać dwie ryby jednym podbierakiem. Jednak po minucie już nie miałem tego problemu, gdyż druga ryba się spięła i spokojnie powróciłem do pierwszej czekającej przy brzegu. Ważenie i sesja zdjęciowa pokazały ładnego karpia o wadze 6,80 kg. –
Dobry początek, ale przyjechałem tu po ”dwudziestkę” – powiedziałem do siebie. Zakładam znowu na haczyk Napoleona i Draculę – wyrzut i zestawy lądują w wodzie. Wszedłem do namiotu zmęczony całym dniem i postanowiłem się położyć, lecz po chwili znowu wyjazd na Napoleona. Wyskakuje z namiotu i o godzinie 21.50 mam ponowne branie na ser! Zacinam, ryba siedzi, ale parkuje w zaroślach i po chwili się spina. Pomyślałem sobie, że założę tym razem bałwanka z dwóch 20 mm kulek i wyrzucę ponownie w to sam miejsce. Tak też zrobiłem i poszedłem spać. Nocka minęła spokojnie do godziny 5.00 rano, kiedy sygnalizator z Kaligulą na zestawie zerwał mnie do wybiegu. Zacięcie i po krótkim holu, karp 5,50 kg ląduje w podbieraku.
Po sesji zdjęciowej i ponownym założeniu tego samego smaku na włos zauważyłem , że na zestawie, na którym miałem Napoleona nie mam prawie żyłki na szpuli. Szybkie śledztwo wykazało, że w nocy źle odłożyłem wędkę na sygnalizator, który nie zadziałał poprawnie i niestety około 250 m żyłki utkwiło na środku zbiornika w zaczepie.
Postanowiłem, że poczekam na Janusza (właściciela łowiska) i razem wypłyniemy jego łodzią i uratujemy zestaw. Odłożyłem wędkę na bok i za małą chwilkę o godzinie 6.45 mam wyjazd na Kaliguli. Zacięcie, hol i karp 8,60 kg ląduje na macie.
Zaraz potem o 8.45 nastąpiło branie na bałwanka z Napoleona, lecz niestety coś małego spięło się niedaleko brzegu. Nie zrażając się tym niepowodzeniem ponownie zarzuciłem wędkę i nastąpił wyjazd na innym zestawie z Draculą na włosie. Karp ważący równo 7,00 kg wieńczy krótki hol.
– „Ciekawie zapowiada się dzień” – myślę, ale przecież przyjechałem tu po „dwudziestkę”. Z tego powodu postanowiłem założyć na każdy zestaw po bałwanku z dwóch 20 mm kulek nie bawiąc się w łapanie mniejszych karpików. Tak jak pomyślałem, tak zrobiłem i o 10-tej mam delikatne branie na bałwanku z Napoleona. Zacięcie i coś siedzi….coś, bo holuje się dosyć łatwo. Pomyślałem, że to amur, lecz na brzegu okazało się że lin niewiele większy od mojego bałwanka skusił się na serek. Jak myszka zwabiona w pułapkę, rozwiązał zagadkę poprzednich spinek na tym zestawie :).
Dałem jednak jeszcze szansę Napoleonowi i ponownie zarzuciłem zestaw do wody. Równo godzinę później wyholowałem na ten zestaw karpia o wadze 5,30 kg, a pól godziny później na Kaligulę dołowiłem ładnego 8,00 kg karpia.
Po tej serii brań postanawiam pozmieniać smaki i do wody ląduje zamiast Draculi, Czyngis Chan (wątroba z kukurydzą) i mój ulubiony killer – Hannibal (krab/banan). Około godziny 12.50 notuję kolejną wygraną karpia na zestawie z Kaligulą, który to smak też postanawiam zamienić na Attylę (ryba/papryka). Później przyjechał właściciel, który pomógł mi odzyskać ponad 200 m żyłki, ale nie udało się nam uratować zestawu końcowego i był on bez ryby. W jego obecności dołowiłem karpia o wadze 10,80 kg, który wziął na Hannibala.
Niestety Janusz się spieszył, nie będąc już świadkiem brania na Czyngis-Chana, które nastąpiło około 15 minut po jego wyjeździe. Karp ważący 15 kg i będący jednocześnie moim nowym rekordem życiowym zameldował się na macie.
Hannibala zamieniłem na bałwanka Attyla/Dracula i nie musiałem długo czekać na kolejne branie, które nastąpiło tym razem na Czyngis-Chana około pół godziny po wyholowaniu 15-stki. Karp ważący 8,70 kg mógł pozować do wspólnej foty ze zmęczonym „mną” w roli drugoplanowej :).
– „Nie ma bata” – pomyślałem i postanowiłem coś przekąsić, bo kiszki mi przypomniały, że w tym ferworze walki z rybami zapomniałem o dożywianiu. Zjadłem coś na zimno i zacząłem się zastanawiać co mnie czeka w nocy, skoro taki dzień już prawie za mną? W międzyczasie robiłem cały czas fotorelacje na żywo, które umieszczane naszym Facebooku budziły szczere niedowierzanie nie tylko wśród znajomych, ale i członków naszego teamu, równocześnie ukazując skuteczność naszych przynęt. Nie dane mi było wypoczywać długo, gdyż o 19.30 branie na Attylę poskutkowało karpiem o wadze 4,50 kg, a kwadrans później przepiękny karp pełnołuski o wadze 12,00 kg skusił się na bałwanka z Attyli/Draculi.
Po telefonicznym uzgodnieniu z Januszem postanowiliśmy przetrzymać tego karpia w worku do rana i zrobić mu ładne zdjęcie aparatem a nie telefonem, bo zasługiwał na to zarówno karp, jak i karpiarz :). Rozmowę telefoniczną przerwało branie na Attyli innego karpia także pełnołuskiego o wadze 8,50 kg.
O godzinie 21.00 sprawdzam działanie sygnalizatorów, donęcam z kobry i procy kilogramem kulek i kładę się zmęczony spać. Niestety nie pospałem długo, bo o godzinie 22.10 zestaw z Czyngis-Chanem informuje mnie, że karp ważący 8,70 kg też chce się poważyć i pouśmiechać do sweet foci. Jak mogę mu odmówić? 😉
Po krótkiej sesji zdjęciowej zwracam mu wolność. Udało mi się nieco przespać, bo dopiero o 4.10 nastąpiło pierwsze branie na Attyli i karp ważący 4,30 kg. dołączył do grona złapanych na przynęty Invader.
Po tym karpiku postanowiłem zmienić przynętę na mojego faworyta na tej wodzie – Napoleona. Zaraz po zmianie zestawów holuje na Czyngis Chana lina „na oko” jakieś 1,5 kg.
W międzyczasie wrócił właściciel łowiska i znowu został świadkiem pięknego wyjazdu i holu, karpia o wadze 8,20 kg, który połakomił się na Dracule. Szybka sesja zdjęciowa z owym, i oczekującym w kolejce pełnołuskim daje nadzieję na nowy dzień.
Zmiana kulki na smak serowy okazała się trafna, gdyż około 10-tej godziny nastąpił kolejny wyjazd, lecz niestety tym razem to karp wygrał walkę z łowcą 🙂 Po tej przygodzie pogoda gwałtownie się załamała i nad okolice nadeszła burza, ulewa, a wiatr zaczął mi urywać głowę.
Kiedy chwilami się przejaśniało i pogoda ulegała poprawie, wykorzystywały to moje zestawy, jak np. Napoleon dający o 14.30 karpia 5,50 kg, czy też Czyngis Chan o 16.30 dołączający do zestawienia karpia o wadze 8,70 kg.
Później postanowiłem przeczekać niepogodę w namiocie, wykorzystując czas na korektę zestawów, wyrzucenie stępionych haczyków i naładowaniu własnych baterii jakimś posiłkiem. Zawsze po burzy wychodzi słońce i tym razem tak było, bo zaraz po ulewie o 20.30 godz. na Kaligulę holuje karpia o wadze 9,80 kg, a pół godziny później na Hannibala pokusił się karp 14,40 kg.
Po tej rybie znowu się rozpadało co nie zmienia faktu, że od niechcenia rzucony zestaw na Hannibala o 23-ej powiadamia mnie, że jest branie. Szybka decyzja i przy zacinającym deszczu i przenikliwym wietrze, wyskakuje boso z namiotu do brania. Hol ryby tym razem jest trudny nie tylko ze względu na pogodę, ale dlatego, iż na haku jest naprawdę duży okaz. Mając niefortunnie podbierak w pewnej odległości od zestawu a rybę już przy brzegu, widziałem tylko, że to może być upragniona „dwudziestka”. Przez moje manewry wędką i próby podejścia do podbieraka ryba wygrała to starcie. Zziębnięty i przemoczony przerzuciłem zestawy i zły na siebie jak diabli wróciłem do namiotu. Jednak nie wściekałem się długo, bo z takich doświadczeń trzeba po prostu wyciągnąć wnioski i starać się ich nie popełniać w przyszłości. Przecież największe ryby to te, niewyciągnięte :). Przebrałem się i ułożyłem do snu. Krótkiego, bo o 2.45 na Kaligulę miałem branie i wyciągnąłem karpia o wadze 5,00 kg.
Po tej walce o 4.00 rano dołowiłem jeszcze pełnołuskiego ważącego 8,00 kg na Napoleona i postanowiłem zwijać się do domu, nie czekając na poprawę pogody.
Spadek temperatury, oraz mnóstwo zaległości w pracy spowodowały podjęcie decyzji o skróceniu zasiadki o jeden dzień. Pakowanie obozowiska nastąpiło przy siąpiącym deszczu, a mimo to udało mi się jeszcze dołowić karpia o wadze 6,70 kg na smak Kaliguli.
Kończąc tę zasiadkę myślałem, czy plan minimum został wykonany? Gdzie ta „dwudziestka”? Przewrotnie jednak dwudziestka pękła, bo złapałem podczas trwającej 2,5 doby zasiadki przy zmiennej pogodzie; 2 liny, 22 karpie o łącznej wadze 180 kg oraz stoczyłem 8 przegranych walk z rybą.
Po tej niesamowitej wyprawie, nie mam wątpliwości co do wyboru miejsca na kolejny odcinek przygody życia.
-Paweł
Obserwuj nas